środa, 5 grudnia 2007

....

KONRAD
Warchoły, to wy! - Wy, co liżecie obcych wrogów podłoże, czołgacie się u obcych rządów i całujecie najeźdźcom łapy, uznając w nich prawowitych wam królów. Wy hołota, którzy nie czuliście dumy nigdy, chyba wobec biedy i nędzy, której nieszczęście potrącaliście sytym brzuchem bezczelników i pięścią sługi. Wy lokaje i fagasy cudzego pyszalstwa, którzy wyciągacie dłoń chciwą po pieniądze - po łupież pieniężną, zdartą z tej ziemi, której złoto i miód należy jej samej i nie wolno ich grabić. Warchoły, to wy, co
się nie czujecie Polską i żywym poddaństwa i niewoli protestem. Wy sługi! Drzyjcie, bo wy będziecie nasze sługi i wy będziecie psy, zaprzęgnięte do naszego rydwanu, i zginiecie! I pokryje waszą podłość NIEPAMIĘĆ!

poniedziałek, 19 listopada 2007

Psy Pawłowa - protegowani Pawlaka

Zdzisław Skorża..pułkownik SB i UOP protegowany Pawlaka kandydatem na wiceszefa ABW.....
Co robił oficer SB i UOP mówiący po ROSYJSKU w gabinecie WAŁĘSY w 1992 roku i co robić będzie teraz w ABW?

Proszę porównać poniżej ( pt. 1 i 2 ):

1. Nocna Zmiana - 1992
Czas: 43min 30s (Skorża wchodzi jaki czwarty po Mazowieckim, Moczulskim i Tusku. Wachowski wita Skorżę po ROSYJSKU: zdrawswtujtie !!!! ) ,
Czas: 44min 26s (Skorża i rozbiegane oczka szpiega)
Czas: 57min 30s (Skorża gratuluje Pawlakowi i mówi trochę po polsku trochę, po rosyjsku: my budiem pryjatiele, budtie zdrowi !!!)

www - "Nocna Zmiana" - materiały wideo, na dole....


2. Wiadomości z dnia 15-11-2007 z godz. 19.30 -

"PO nie ma zamiaru monopolizować służb specjalnych"
ok.. 5min 20s - Skorża wchodzi do gabinetu wraz z Pawlakiem (po jego lewej, kręcone włosy, charakterystyczny, ciężki chód))

www - Wiadomości 15-11-2007



Skorża:

http://www.google.com/notebook/fullpage#b=BDSCAQgoQ5vryo9Ii

http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/pierwsza_strona_061115/pierwsza_strona_a_1.html

http://www.dziennik.pl/Default.aspx?TabId=95&BackToCategory=2&ShowArticleId=67526

Trop rosyjski ?:
http://members.tripod.com/~j59/tryb_sl.html

Jego zastępcą będzie tradycyjnie już wystawiany przez PSL Zdzisław Skorża
To zdanie powtarza się we wszystkich serwisach, jakby było narzucone z góry!!!

POSTANOWIENIE PREZYDENTA RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ
z dnia 28 kwietnia 2003 r. (Kwaśniewski)
Skorża Odznaczony srebrnym Krzyżem zasługi !!!!!
http://bap-psp.lex.pl/serwis/mp/2003/0653.htm


Schetyna i Kalina

Grzegorz Schetyna. Sprawia wrażenie urodzonego przywódcy, jednak ludzie, którzy znają go blisko mówią że polityka jest mu potrzebna tylko i wyłącznie do zdobywania pieniędzy.
Jego majątek jest stosunkowo niewielki. Wynosi ok. 1,5 mln złotych, a składają się na niego głównie akcje SSA Śląsk Wrocław i wzięty na raty samochód volvo. Dom jego wycenia specjalista z wrocławskiej agencji handlu nieruchomościami na 700 tys., ale w oświadczeniu majątkowym Schetyna podaje że jest wart tylko 240 tys. Posiada on dwa mieszkania. Jedno o powierzchni 34 metrów kwadratowych, drugie 98. Oba są warte ok.350 tys. złotych.
Faktyczny majątek Schetyny jest jednak wielokrotnie większy. Tylko Śląsk Wrocław wart jest o wiele więcej niż półtora miliona złotych. Ludzie, którzy kiedyś byli związani interesami ze Schetyną opowiadają że w 1996 roku, kiedy został prezesem Śląska wpadł na pomysł, jak w prosty sposób zarabiać pieniądze. Założył on Agencję Reklamową Radia Eska, którą w grudniu 1996 roku przejęła jego żona Kalina. Dziś agencja nazywa się Effektica.
Grzegorz Schetyna uprawnił agencję do zawierania umów w imieniu klubu koszykarskiego. "Od każdej kwoty wpłaconej na rzecz klubu agencja brała prowizję od 5 do 15%". Zdarzało się że żądano nawet 30% prowizji.
Aby interes prowadzony do spółki z żoną mógł się kręcić, Schetyna użył swoich ogromnych wpływów we Wrocławiu. Sam Schetyna mówił zresztą że namawiał do sponsorowania koszykarskiego klubu. Jednak nie dawno wyszło na jaw, na czym polegało to "namawianie".
"Pewien biznesmen przez blisko pół roku zabiegał o pozwolenie na budowę budynku we Wrocławiu. W końcu postanowił się spotkać z posłem Schetyną." We Wrocławiu wszyscy wiedzą że "nie będziesz miał żadnych problemów jeśli odpowiednio zagadasz do Grzesia". Schetyna obiecał biznesmenowi podczas bezpośredniej rozmowy, że pozwolenie załatwi, ale pod warunkiem że ten wpłaci pieniądze na konto Śląska Wrocław za pośrednictwem agencji Effektica. Nie minęło dwa tygodnie, a biznesmen otrzymał pozwolenie na budowę...
We Wrocławiu powszechnie wiadomo że to Schetyna rozdaje karty, a stanowiska rozdaje tym, którzy mogą mu w przyszłości przynieść jakieś korzyści.
W ubiegłym roku kandydat prezydenta Wrocławia na prezesa lokalnego ośrodka telewizyjnego nie uzyskał akceptacji Schetyny. Schetyna uparł się i obsadził to stanowisko swoim zaufanym człowiekiem-Robertem Banasiakiem.
Rafał Kubacki - mistrz olimpijski w judo, obecnie radny sejmiku wojewódzkiego mówi, że kilka lat temu Schetyna doprowadził do tego, że jego bliski kolega - Jacek Protasiewicz, dziś szef sztabu wyborczego kandydata na prezydenta Donalda Tuska i eurodeputowany Platformy Obywatelskiej, został szefem Wydziału Marketingu w Urzędzie Wojewódzkim.
Po jakimś czasie Protasiewicz zmusił władze Wrocławia do uchwalenia ustawy o promowaniu sportu. Nie trzeba być filozofem aby wymyślić kto mógł na tym skorzystać. W 1998 roku Śląsk Wrocław dostał od miasta 700 tys. złotych dotacji z miliona, który w budżecie był przeznaczony na promocję regionu. Resztę, czyli 300 tys. dostał klub żużlowy Sparta (dzisiejszy Atlas Wrocław).
Kandydat na prezydenta Donald Tusk nie chce wogóle rozmawiać na ten temat. To samo robią partyjni koledzy posła Grzegorza Schetyny.

poniedziałek, 22 października 2007

Nawet za komuny nie było takich przekrętów !!!!

"Dlaczego komisje nie miały dość kart do głosowania? Przecież każda komisja ma dokładny spis wyborców? Wiadomo, ilu ich jest. W czym problem? Wczoraj wieczorem zdenerwowani sędziowie z PKW nie potrafili jasno odpowiedzieć. Wskazywali na obwodowe komisje wyborcze, że to one winne. Bo ich członkowie rzekomo nie zorientowali się, że karty do głosowania „schodzą” im szybciej niż zwykle. Nie brzmiało to wiarygodnie. W niedzielny wieczór krążył rozsyłany SMS-ami żart: „Podobno cisza wyborcza potrwa do Bożego Narodzenia, a potem premier podejmie decyzje”. Żart pojawił się na kilka godzin przed tym, jak ze sztabu wyborczego PiS wyszła informacja, że ta partia chce zaskarżyć przedłużającą się ciszę wyborczą. Co więcej, z tego powodu jest nawet rozważany w PiS wniosek o unieważnieniu wyborów. Według konstytucjonalistów niebezpodstawny"
Piotr Gursztyn

Koniec polskiego państwa na własne życzenie ...


21 październik będzie haniebną datą przekroczenia progu dalszej degrengolady narodu...i utraty suwerenności na DZIESIĘCIOLECIA!

W dwóch warszawskich komisjach obwodowych (582 i 619) na ½ godziny przed zamknięciem okazało się, że zabrakło kart wyborczych. Żeby w jednej, to jeszcze można by uwierzyć ale w dwóch? Bardzo ciekawy zbieg okoliczności. Niektórzy uparci wyborcy czekali. Inni odeszli zniechęceni.
Grubymi nićmi to jest szyte...
Dowiedziałem się właśnie, że w Krakowie również zabrakło kart. Czyli mamy już: Warszawę, Kraków, Poznań i Gdańsk.... Przypadek?
Mamy już pierwsze cuda kaczora Donalda.
Czy te fakty przypadkiem nie korespondują jakoś z tym:

http://www.wprost.pl/ar/116089/Rosyjskie-sluzby-w-polskiej-kampanii/

piątek, 19 października 2007

Naród złodziei

Polski naród jest zbieraniną bezmózgich cepów, tępaków, kosmopolitów i złodziei. Złodziej nigdy nie wybierze jako swego reprezentanta kogoś, kto walczy ze złodziejstwem, jest to proste jak kij od szczotki. Chce kraść i wyzyskiwać więc wybierze zawsze kogoś, kto mu to właśnie zagwarantuje. Już Niemcy, których osobiście nie lubię (zbyt delikatnie powiedziane, biorąc pod uwagę trzykrotny wyrok śmierci wydany przez nich zaocznie na mego dziadka – powstańca śląskiego) mówili o Polakach jako o narodzie bandytów (banditen folk). Tylko, że wtedy sytuacja była o niebo lepsza niż dziś, po okupacji bolszewickiej, w której chamstwo i prostactwo wyniesione zostało na piedestał jak nigdy dotąd i okupuje do dzisiaj wszystkie dziedziny życia społecznego a często i gospodarczego.


niedziela, 14 października 2007

Sondaże

Najbardziej wiarygodne sondaże przeprowadzane są na ulicy a nie telefonicznie. Jest tak z różnych powodów. Prowadzi je sukcesywnie Polska Grupa Badawcza. To właśnie jej badania najmniej odbiegały od rzeczywistości zarówno w wyborach parlamentarnych w 2005 roku jak i samorządowych rok temu.
Jest tam też tzw. kalkulator codziennych sondaży Gazety Wyborczej opisujący manipulacje sondażowe tego środowiska i PBS DGA.

sobota, 13 października 2007

Państwo policyjne

Słyszałem ostatnio papuże pienia o policyjnym państwie.

Otóż, żyłem w policyjnym a raczej milicyjnym systemie przez 21 lat mego życia, i myślę iż nie tylko ja to pamiętam dobrze. Zamykano i skazywano na śmierć oraz na długoletnie więzienia ludzi uczciwych, patriotów (z autopsji). Ludzi walczących o wolną Polskę a nie zniewoloną przez zrzuconych na spadochronach (dokładnie tak!) z Moskwy zdrajców i sprzedawczyków rekrutujących się np. do KBW, UBP, UB, SB spośród mętów społecznych i społecznego marginesu. Potem po ’89 to państwo przerodziło się w państwo SB-ckie, w którym pierwszy milion trzeba było ukraść. W którym zwykły człowiek nie mając 'dojść' nie miał prawa właściwie do niczego. Gdzie zamykano młodych ludzi za podrobienie biletu miesięcznego, a bandyci mający plecy w odpowiednich kręgach, umykali skorumpowanemu wymiarowi 'sprawiedliwości'. I jest mi miło, że doczekałem czasów, w których złodzieje zaczynają się bać i krytykować w ten właśnie sposób rzeczywistość wrzeszcząc na prawo i lewo o państwie policyjnym. I niech się boją coraz bardziej. I ten kto mówi dzisiaj o państwie policyjnym, albo nie wie co mówi i jedynie powtarza jak papuga te wrzaski nie chcąc (lub nie umiejąc) ruszyć własnymi neuronami, albo jest tym, którego ono rzeczywiście dotyczy – złodziejem, mającym wiele za kołnierzem... I - co najciekawsze - nie ma trzeciej możliwości...

Tyle.

Co do podsłuchów – polecam lekturę np. o systemie Echelon (chociażby tutaj http://pl.wikipedia.org/wiki/Echelon albo tu http://www.wsp.krakow.pl/papers/echelon.html ) i pewnym porozumieniu UKUSA z połowy lat ’40 ubiegłego wieku...(choćby tu http://pl.wikipedia.org/wiki/National_Security_Agency )

Mała próba analizy - ciekawa sytuacja w polityce....

Jakie są możliwe scenariusze w nadchodzących tygodniach?

Mamy bardzo ciekawą sytuację polityczną. Jak nigdy dotąd. Wreszcie się coś dzieje i to otwarcie a nie pod stołem i za kulisami jak to było dotychczas.

Warto więc pokusić się o analizę i pobawić się w politologa.

Otóż, jak wszyscy zapewne dostrzegamy, wybory wygra jedna z dwóch partii: PiS lub PO.

  1. W przypadku wygranej PiS-u.

Nie sądził bym że będzie to jednak większość wystarczająca do samodzielnego rządzenia (czyli ok. 43-45 procent poparcia w tych wyborach). Zgodnie z obowiązującą ordynacją wyborczą wyniki nie przekładają się w prosty sposób na ilość miejsc w Sejmie. Może to i dobrze, biorąc pod uwagę niechęć narodu do podejmowania kluczowych i odważnych decyzji. W związku z powyższym, przy dobrym wyniku LPR na poziomie 7-8 procent (osiągalne z trudem), jest w tym rozwiązaniu możliwa koalicja PiS z LPR z Giertychem jako podporządkowanym wreszcie politycznym przedszkolakiem. O koalicji PiS LPR PSL nie ma raczej co marzyć, bowiem drugi raz do tej samej wody PiS wchodzić nie będzie. Poza tym PSL nie może liczyć na zbyt wiele mandatów (około 20) a ciąży silnie ku lewicy jak zwykle.
Odrzucam jako pewnik próby koalicji PiSu z LiDem, w związku z czym przy braku możliwości zawarcia większościowej koalicji rządowej z LPR, ewentualnych próbach 'rozciągnięcia' - rozmycia Platformy w ciągu 2-3 pierwszych miesięcy po wyborach, przewidywać należy pomimo zwycięstwa, oddanie inicjatywy Platformie w tworzeniu rządu.

2. Wygrywa PO
Wydaje się pewne, że w przypadku gdy Lid osiągnie wynik dwucyfrowy, a wszystko na to wskazuje (może liczyć na jakieś 15-17 procent) Platforma bardzo szybko utworzy rząd i większościową koalicję właśnie z LiDem (o porozumieniu z PiSem nie ma nawet mowy, gdyby tak miało być to już by się to stało dawno). Jest im razem jak najbardziej po drodze wbrew temu, co może się wydawać słuchając kabaretowych wypowiedzi dla mas pracujących kaczora Donalda.

Mamy więc rząd PO-LiD i bardzo silną opozycję (prawie połowa miejsc w sejmie) i Prezydenta, który będzie wetował ustawy zgłaszane przez koalicję. Chęć rozliczenia a raczej zemsty (trzeba mówić wprost) ze strony postkomunistów, którzy będą języczkiem u wagi koalicji rządzącej (i właściwie to oni będą rządzić Platformą a nie na odwrót, to Platforma będzie przystawką LiDu), plus liberalna polityka Platformy (czyli brak pomysłów na jej prowadzenie), która do tej pory jednoznacznie nie określiła się w wielu sprawach, plus wetujący Prezydent, plus konstruktywna krytyka opozycji, plus brak świętych krów w mediach publicznych, plus łapanie skorumpowanych polityków przez CBA na które jest poparcie opinii publicznej itp. itd. Nie trzeba być wielkim prorokiem aby przewidzieć, iż w takiej trudnej sytuacji, w której naród zacznie rozpoznawać kto jest kim (z tym są zwykle wielkie problemy, ale miejmy nadzieję), i stawać po stronie opozycji (przypominam iż zawsze opozycja zyskuje na popularności) pod obstrzałem ze wszystkich stron, również z mediów (patrz np. pijany Kwaśniewski), po roku rządzenia, a może wcześniej, prawe skrzydło Platformy (Rokita) już i tak dzisiaj maksymalnie zmarginalizowane w tym dzikim środowisku, odłączy się i wyjdzie z rządu. Będziemy mieli powtórkę z rozrywki, rząd mniejszościowy i nowe wybory, z tym, że z większym poparciem dla PiS będącej teraz w opozycji. W tych następnych wyborach PiS uzyskuje 45 proc i rządzi samodzielnie, przygotowując się do drugiej kadencji Prezydenta Kaczyńskiego. Mamy 8 lat pewnych rządów PiS, i rozliczenie z komunizmem.

Tak czy owak, wychodzi na to, iż doskonale prowadzona rozgrywka PiSu doprowadzi wcześniej czy później do zwycięstwa tej formacji. Tylko szkoda, że będzie to znowu później niż wcześniej. Ale może nas stać na stratę czasu?

wtorek, 9 października 2007

Fragmenty wywiadu z Antonim Macierewiczem 1993


Belweder za zamkniętymi drzwiami

Wyczuwamy instynktownie, że na przełomie 89-90 pokochał Pan całym sercem Lecha Wałęsę, gdyż oto wreszcie pojawił się polityk wielkiego formatu, który zagroził lewicy laickiej?

Miłość nie jest najlepszą kategorią w polityce. Rzeczywiście, od września '80 stałem po stronie Wałęsy we wszystkich jego konfliktach ze środowiskiem byłych rewizjonistów. Spór tego rodzaju rozgrywał się np. w marcu '81, po prowokacji bydgoskiej, kiedy poparłem Wałęsę, uważając, że ma całkowitą rację, ponieważ polityka Kuronia i jego kolegów prowadziła nas do rzezi. Pierwsze natomiast zasadnicze wątpliwości co do Wałęsy miałem po śmierci księdza Popiełuszki. Przyjechałem wtedy do Gdańska i tłumaczyłem mu, że to jest ten moment, w którym powinien się odciąć od takich ludzi jak Geremek, Kuroń czy Michnik.

Dlaczego przyjechał Pan z takim przesłaniem akurat po zabójs­twie księdza Popiełuszki?

Podjęli oni wtedy próbę przekształcenia napięcia społecznego związanego z tą zbrodnią we własną strukturę polityczną, jakichś komitetów, których nazw już nie pamiętam. Podczas gdy cała demonstracja kilkusettysięcznego pogrzebu Księdza Jerzego...

Największe zgromadzenie w Warszawie od czasu wizyty Pa­pieża w 83-im roku.
... pełna aplauzu dla Wałęsy w sposób oczywisty oparta była na dwóch motywach emocjonalno-ideowych: katolicyzmie i patriotyzmie. Sądziłem, że ten wybuch nastrojów może posłużyć do odbudowy „Solidarności" jako ruchu społecznego opartego na formule chrześcijańsko-narodowej, przy łatwym wtedy odłączeniu tych grup lewico­wych, które tak ciągnęły Wałęsę w dół.

l co na to Wałęsa?
Odpowiedź była bezceremonialnie negatywna.

Pan nie gwarantował dostępu do „Liberation" i ,,Le Monde"?
Zgadza się, i tu rozumiem realizm Wałęsy. Druga wątpliwość wobec Wałęsy to okrągły stół, o czym już mówiliśmy.

Wtedy jeszcze wierzy Pan, że Wałęsa wyrzuci kupców ze świątyni, zmieni front i złamie kontrakt?
Tak. Trzecia wątpliwość to wyhamowanie przemian po osiągnięciu prezydentury.

Miał Pan być ministrem w rządzie Olszewskiego w grudniu '90, a zadowala się ochłapem uczestnictwa w komitecie dorad­czym prezydenta.
Sądziłem, że wreszcie będę miał okazję przemówić do Wałęsy; ten tymczasem wyhamowuje własne i Polski zwycięstwo.

Pan przygląda się temu z bliska. Czy liczył Pan na wybory parlamentarne po trzech miesiącach prezydentury?
Tak, liczyłem.

Czy naciskał Pan w tym względzie na Wałęsę?
Tak.

Co Wałęsa odpowiadał?
Że to niemożliwe, że jesteśmy za słabi, że wygrają komuniści.

Wierzył w to, co mówił?
Chyba nie, bo nie dopuszczał do dyskusji. A to jest klasyczna sytuacja, kiedy wie, że mówi nieprawdę. Wtedy nie dopuszcza do dyskusji, mówi, mówi, mówi, i zaraz wychodzi.

Co Pan wtedy sobie myślał?
Że nic nie możemy. Za nami, jako członkami komitetu doradczego, nie stały żadne prawdziwe struktury polityczne. Możemy mówić, wysuwać argumenty, ale nie jesteśmy żadnymi partnerami politycz­nymi. Wszystko, co możemy, to przestać być członkami komitetu. Sądziłem, że większą władzą dysponuje Kaczyński i kancelaria.

Ale to też okazała się władza pozorna. Wałęsa popiera Ziół-kowską przeciwko Romaszewskiemu i kpi sobie z programu przy­spieszenia.
Przy sprawie Ziółkowskiej zrozumiałem, że cała ta jego mowa o konieczności istnienia „lewej nogi", spotkania z Rakowskim przy rozwiązaniu PZPR-u, próba kreacji partii Fiszbacha, że to nie jest tylko taktyka „oswajania bestii", jak wtedy to interpretowano, że problem komunistów w polityce Wałęsy istnieje naprawdę. Gdy potem w czasie puczu Janajewa Wałęsa pierwszy telefon wykonał do Kiszczaka, pomyślałem krok dalej: że rozmawia z Jaruzelskim i Kiszczakiem dlatego, że uważa ich za realną siłę, z którą w momencie zagrożenia trzeba się natychmiast porozumieć.

Czy komitet doradczy zaczynał Wałęsę drażnić?
Nic do niego nie docierało.

Opowiedziano nam taką scenę: narada gospodarcza w maju w Belwederze nad odejściem od rygorystycznej polityki Balcero-wicza; stół jest ustawiony w podkowę. Wałęsa siedzi przy wierz­chołku stołu, przewodniczy. Profesorowie, ministrowie, doradcy, solenne grono około 40 tu osób, złocenia, kawy, cukiernice itd - po prostu Belweder, Ze wszystkich podłużnych stołów zwisa kapa zasłaniająca, a przy Wałęsie tej kapy nie ma. Po dziesięciu minutach narady Wałęsa zdejmuje buty i zaczyna drapać nogą > nogę. Przestaje słuchać.
Tak było. Czułem się zażenowany. Wszystkie spojrzenia wbite w te drapiące się stopy w skarpetkach.

Czy w czasie puczu komitet doradczy był już zupełnie na bocznym torze?

Absolutnie, pomimo tego zebraliśmy się natychmiast, w godzinach rannych, opracowując kilka natychmiastowych rozwiązań, które oczy­wiście w żaden sposób nie zostały wzięte pod uwagę.

Na przykład?
Zabezpieczenie szeregu podziemnych struktur komunistycznych, głównie dawnych SB-ckich, a także zabezpieczenie strategicznych punktów Państwa w ciągu 48-miu godzin. Uważaliśmy, że Wałęsa powinien natychmiast przemówić do Narodu. W tak dramatycznym momencie historii ludzie nie mogą wyłącznie słuchać radia w swoich mieszkaniach i wyczekiwać, jak rozwiną się wypadki, lecz być świadomi tego, że Przywódca Państwa jest gotów nadać pewien zdecydowany kierunek aktywności aparatowi państwowemu i ludziom. Napisaliśmy cztery kolejne wersje przemówienia, z których wszystkie zostały kolejno odrzucone przez Prezydenta.

Czy obserwuje Pan Wachowskiego podczas puczu?
Nie, nie spotykam go.

Kiedy zetknął się Pan pierwszy raz z Wachowskim?
Marzec '81, przy kryzysie bydgoskim.

Jak Pan postrzega wtedy Wachowskiego?
Bardzo szczególny, niesłychanie cwaniakowaty sposób rozmowy i typ języka, którego używa, zdumiewająca bystrość rozpoznawania i budowania intrygi oraz budowania myśli w schemacie rozgrywki personalnej.

Budka z piwem pod względem formy i majstersztyk w zakresie instynktu politycznego?
Nie politycznego, lecz personalnego. Tak jak u Wałęsy - wszystko obraca się wokół osób. Następne spotkanie to już jest grudzień '90 w hotelu „Klonowa".

Jak to wygląda?
Tak jak i później. Wachowski wprowadza, jest przy rozmowie z Wałęsą.

Narzuca ton?
Nie. Dopiero w miarę upływu czasu staje się to coraz bardziej drastyczne.

Kiedy?
Na przełomie kwietnia i maja '92 podczas mojej wizyty w Bel­wederze w sprawie traktatu polsko-rosyjskiego. Wachowski po prostu dyktuje, co ma być, a czego ma nie być; Prezydent nieco denerwuje się, trochę waha, rozważa różne możliwości...

Kto jest w sali?
Prezydent, Wachowski, ksiądz Cybula i Drzycimski. Wachowski siedzi rozparty w fotelu i z kamienną twarzą dyktuje - w odpowiedzi na różne moje pytania, wątpliwości i żądania - co ma być w traktacie. Wachowski miał tu bardzo zdeterminowaną wolę; było to dramatyczne doświadczenie. Miałem wrażenie, że Wałęsa jakby się wahał, że może tak, może trochę inaczej, a Wachowski: nie, tak i już. Inaczej być nie może. Tak być musi.

Czy podczas tej rozmowy znał Pan już zawartość teczki Bolka?
Teczki nie.

Teczki nie, a tego: ,,MSW posiada informacje, ze KGB wie o agenturalne] działalności jednego z wysokich dostojników państwowych RP"? To cytat z raportu MSW o stanie Państwa [za ...Tygodnikiem Solidarność"] eufemistycznie określającego Pręzydenta Lecha Wałęsę.
To wiedziałem.

Ale jak to? „MSW posiada informacje, że KGB wie", a samo MSW nie wiedziało?
To inny problem.

Kwiecień-maj '92, Wachowski dyktuje warunki traktatu z So­wietami. Grudzień '90, według relacji Kaczyńskiego Wachowski przychodzi i zmienia Wałęsie kapcie. Jest „kapciowym". 16 miesię­cy i gigantyczna zmiana ról oraz sposobu ich zewnętrznego okazy­wania. Czy obserwuje Pan jakoś to osaczanie?
Na mnie robi to raczej wrażenie narastającej dominacji człowieka, którego codzienna obecność staje się coraz bardziej niezbędna.

Kiedy kapciowy staje się demiurgiem?
To proces, który narasta. Opinie na temat Wachowskiego krążyły i urywały się.

Czy byliście z Wachowskim na ty?
Od 1981 roku i musze przyznać, że do kwietnia ’92 Wachowski demonstrował wobec mnie niemałą sympatię.

A czy były to podchody w rodzaju: „Antek ze mną dobrze żyj, dogadamy się – nie zginiesz”.
Nieustannie.

Niech Pan to opisze.
Nie To obrzydliwe. Opowiem panom inną scenę. Zwolniłem szefa wywiadu płk. Jasika. Prezydent był wtedy akurat z wizytą w Niemczech i to ja w imieniu rządu pojechałem na lotnisko przywitać go po powrocie. Mija mnie Wachowski i rzuca - niesłychanie zimno, niegrzecznie i brutalnie - coś w rodzaju: „za te zmianę to my się jeszcze policzymy". Powiedziane w przejściu, w drodze do samochodu, bez podania ręki i bez odniesienia do konkretnego faktu. Jakby było oczywiste, że ja czekałem z wyrzuceniem Jasika aż oni wyjadą i w związku z tym mam wiedzieć, o czym on mówi. Dwa dni później moja wizyta w Belwederze i jedna ze scen, których opisu tak się panowie domagaliście: „Zrobimy tak...

Rzecze Wachowski.
...ty musisz się niektórych ludzi pozbyć. W porządku. Będziemy ich rozgrywać na dwie ręce. Ty będziesz ten zły, i będziesz ich wyrzucać, a ja będę ten dobry i będę ich zatrudniał tutaj, w Kancelarii. Ja się oczywiście na to nie zgadzam: jak chcesz, to ich sobie przyjmuj, to jest twoja suwerenna decyzja, ale jeżeli sądzisz, że w ten sposób ich oszukasz, to się mylisz. Spowodujesz w ten sposób tylko większą presję struktur komunistycznych na Urząd Prezydenta.

Czy Wachowski próbuje udawać, że chodzi o coś innego, niż ochronę komunistów?

Tak. Próbuje udawać, że niby będziemy grali razem przeciwko nim w ten sposób, że się podzielimy rolami. Ja będę „zły", on będzie „dobry", a tak naprawdę będziemy ich razem oszukiwali. Tak to próbuje przedstawić.

Czyli Wachowski uznawał konieczność zapewnienia komunis­tom kolejnych synekur?
Próbował mnie publicznie uwikłać w faktyczną ochronę komunis­tów, a myśląc, że mnie oszuka, usiłował mi to przedstawić jako grę przeciwko komunistom.

Po co ta gra?
Nie zapominajcie panowie, jaką mam wtedy prasę. Jestem pod nieustannym atakiem od ..Nie" przez .,Politykę" po „Gazetę Wyborczą' jako ten potworny facet. który robi straszliwą czystkę, wyrzucając z MSW najwybitniejszych polskich fachowców, luminarzy wywiadu itd.

Wachowski wyraźnie Pana nie docenia. Kiedy kończy się Antoś, my się tutaj zaraz dogadamy", a zaczyna gest podrzynania gardła?
To też następuje fazami. Przy Jasiku jest jeszcze propozycja układu, po wyrzuceniu Wejnera z Jednostek Nadwiślańskich - chłód, przy traktacie polsko-sowieckim - otwarta wrogość.

A przy sprawie Parysa? Czy obiecywali Panu coś w zamian za nieangażowanie się?
To wygląda trochę inaczej. Unikam jakichkolwiek rozmów, a pan Prezydent i pan Wachowski nie narzucają się z nimi.

Ale wiedział Pan przecież, że słowa Parysa broniły racji stanu.
Wiedziałem.

To dlaczego je Pan zlekceważył?
Nie lekceważyłem. Choć nie miałem wątpliwości, że ma rację, to jednak nie miał dowodów.

Dowody są potrzebne do oskarżenia. Parys nie oskarżał, tylko ostrzegał, że nie pozwoli na wykorzystywanie wojska. Dlaczego Pan zlekceważył tę sprawę? Nie czuł Pan samotności Parysa?
Minister Parys nie był w rządzie osamotniony.

Rząd sprzedał Parysa, a za parę tygodni został załatwiony tak, jak on. A Parys miał oczywistą rację. Wilecki już jest szefem sztabu, Kołodziejczyk doradza w Belwederze, niedługo wspólna będzie obrona przeciwlotnicza z Rosją i 50-tysięczna Gwardia Narodowa pod dowództwem Wachowskiego i Milewskiego.
Według mojej diagnozy punktem krytycznym tego rządu był traktat polsko-sowiecki. Wtedy zapadł na nas wyrok.

Czy składano Panu propozycje w rodzaju „pchnij Olszews­kiego - ciebie zostawimy"? Czy przed 4 czerwca Wachowski obiecuje panu stanowisko, byleby tylko teczki zawierały płotki?
To nie ten język, panowie.

A jaki?
Bardziej patetyczny. „Wódz jest bohaterem narodowym i takim musi bez cienia skazy pozostać na wieczność! Jest największym bohate­rem całego obozu komunistycznego i taki ma być!"

Czyli Belweder chciał Pana pozyskać, za cenę „sprzedania" Olszewskiego.
...

Kiedy to się zaczęło? Jak brzmiała propozycja? Nowy rząd i więcej tek dla ZChN?
Inaczej: „Ty musisz być ministrem. Ty będziesz ministrem zawsze! Z Olszewskim nie da się dłużej pracować".

Co Pan na to?
„Olszewski jest najlepszym premierem Polski. Bez niego nic nie zrobimy. A ja nie muszę być w MSW".

Wachowski uszom nie wierzy?
Na tym właśnie polegał dramat, że on sądził, że to licytacja.

„A ile dają piekarze", tak?
Tam nie przyjmowano do wiadomości, że jeśli ja mówię, że przekażę wszystkie materiały Sejmowi, to oznacza to, że przekażę dokładnie wszystkie. Oni nie przyjmowali do wiadomości, że może nie istnieć cena w polityce.

Istnieją tylko osoby, a nie istnieją problemy. Osoby zaś to ambicje?
Więc rozmawia się tylko w kategoriach personalno-intryganckich. Nie ma diagnozy politycznej, nie ma dyskusji o problemach. Tylko to: kto kogo.

Dwa zdania naszej naiwnej teorii na temat Bardzo Ważnej Osoby. Bezsporne jest uwikłanie w jakiś rodzaj współpracy z bez­pieką w początkach lat 70-tych, gdy jako człowiek ze wsi i nagle przywódca strajkowy Grudnia '70 dostaje się w tryby przesłuchań przez oprawców Wybrzeża. B.W.O., w istocie duszy patriota, po kilku latach mąk duchowych zrywa współpracę, w której się zresztą specjalnie nie wysilał. Uwolniony staje na czele Wielkiego Ruchu Społecznego. Bezpieka osacza go i szantażuje dopiero po zgłoszeniu przez niego gotowości kandydowania na Bardzo Wyso­kie Stanowisko, by od tego momentu go kontrolować i dyskrecjonalnie poprzez niego rządzić. Ten, zamiast stanąć przed społe­czeństwem, powiedzieć całą prawdę i zrzucić z siebie pęta - ulega. No i mamy dziś to, co mamy. Pan natomiast twierdzi, że już okrągły stół musiał być rezultatem uwikłania B.W.O. Czy twierdzi Pan w takim razie, że B.W.O. świadomie decydowała się na zdobycie B.W.S. i dokończenia programu polskiej rewolucji wiedząc, że jest już osaczana, kontrolowana. l jako B.W.O. na B.W.S. będzie szantażowana? To fundamentalne pytanie przed oceną, jaką wy­stawi jej Historia.
Nie umiem odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Mogę za to przytoczyć wypowiedź pana Kozłowskiego z czasów kampanii prezyde­nckiej, gdy był ministrem spraw wewnętrznych: „Dostarczono mi z zewnątrz, spoza MSW, kopię dokumentów kompromitujących Lecha Wałęsę i nie tylko jego. Część materiałów prawdziwych, fałszywych, podfałszowanych znajduje się w obiegu, prywatnych rękach byłych funkcjonariuszy MSW" („Dziennik Polski", 1.03.91). Dokumenty te dostarczono p. Kozłowskiemu - jak pisze - w czasie kampanii prezydenckiej. Sądzę, że podzielił się tą wiedzą z Lechem Wałęsą.

(...)

Odpowiedzialność Niemczyka jest tylko zawodowa i formal­na, pańska jest polityczna.
Polityczna, moralna - każda. Ja mogę tylko powiedzieć, że to felix culpa [szczęśliwa wina - red.], w jakimś sensie. Bo pan Mazurek okazał się być tak prawym człowiekiem, przeszedł nad tym do porządku dziennego, nie czując się w żadnej mierze winnym, i stał się liderem ustawy lustracyjnej w Senacie.

Szkoda, że mało kto o tym wie.
Ale sprawa jakoś dziwnie już nie wraca.

29 maja cała Polska widzi w „Wiadomościach" Pana nabijają­cego fajkę w rozmowie z Prezydentem. (patrz Nocna Zmiana) Pan Prezydent też palił kiedyś fajkę.

Czuć w Panu determinację, ma Pan uchwałę Sejmu w kieszeni i tak steruje rozmową, że wszystkie wątpliwości Prezydenta grają na pańską korzyść. Wałęsa w tej krótkiej rozmowie robi wrażenie pewnego, że Pan tę uchwałę wykona. W pewnym momencie mówi bardzo charakterystyczną rzecz: „Panie ministrze, niech pan pa­mięta, co bezpieka robiła z ludźmi w latach siedemdziesiątych".
Że fałszowała itd., dokładnie pamiętam. Rozmowa trwała ponad godzinę i w mojej pamięci pozostała taka jej atmosfera: że zarówno Pan Prezydent, jak jego bliższe otoczenie, robiło na mnie wrażenie jakby nie przyjmowało do wiadomości, iż rzeczywiście wszystko zostanie ujaw­nione.

Czy proponowano Panu expressis verbis, by nie umieszczał Pan na liście nazwiska Prezydenta?
Tak. Pan Wachowski twierdził, że byłaby to katastrofa dla Polski i świata, gdyby „cień niejasności padł na świetlaną postać wodza".

Skąd oni wiedzieli, że Pan ma te dane?
Pan Wachowski wiedział, że tam są takie dane i nawet je opisywał. Podczas tej rozmowy nie znałem żadnych innych danych poza tymi, o których mówił pan Wachowski.

Czyli teczka Bolka znalazła się później, Dlaczego Wachowski nie wykradł tej teczki i danych kartotecznych przez okres urzędowania poprzedniego ministra?
Nie wiem. Z przekazu komputerowego na pewno zostały usunięte dane na temat pana Wachowskiego.

Czyli można postawić hipotezę, że w kwietniu 91-go roku Wachowski zjawia się w MSW Majewskiego, usuwa swoje dane i materiały na swój temat, a pozostawia materiały obciążające prezydenta?
To jest hipoteza, którą pan formułuje. Jak to się odbywało, ja nie wiem. Wiem z pewnością, że z dwóch panów na „W" dane na temat pana Wachowskiego zostały z zapisu komputerowego usunięte, a na temat drugiego pana na „W" - nie...

Czy w obu rozmowach z prezydentem, 29 maja i 1 czerwca, uczestniczy Wachowski?
Tak.

Czy te rozmowy są tak oficjalne jak migawki, które ukazują się w „Wiadomościach"? Jaki panuje duch?
To nie była rozmowa towarzyska. Chociaż pan Wachowski dążył do tego, żeby zwracać się do mnie na „ty", pozostawałem wobec moich rozmówców na stopie wyłącznie oficjalnej.

Kiedy nastąpił gest poderżnięcia gardła?
Podczas drugiej rozmowy, gdy byliśmy sami.

Już po wyjściu od Wałęsy?
Odwrotnie, to Prezydent, pan Drzycimski i ksiądz Cybula wyszli pierwsi, a my zostaliśmy jeszcze w salonie. Jaki tekst towarzyszył „poderżnięciu" gardła? Pierwsza kwestia dotyczyła Chmielnickiego. Pan Wachowski stwierdził, że jeżeliby coś w sprawie Pana Prezydenta zostało przekazane to, jak oświadczył, Chmielnicki to przy nim betka. Takie słowa padły - „Chmielnicki to przy mnie betka" i temu towarzyszył ten gest,

Jeśli Pan ujawni Wałęsę?
Jeśli chociaż cień padnie na imię wodza.

Czym jeszcze groził Wachowski?
Sprawą mojej rodziny. Sugerował, że jestem tajnym współpracow­nikiem, ponieważ Macierewicz to jest takie rzadkie nazwisko, a on się z nim zapoznał w archiwum Tam rzeczywiście tkwi nazwisko jednego z moich krewnych jako kandydata na tajnego współpracownika. To prawda. On sam o tym mc me wiedział. (to się zdarzało, jak wiadomo). Odpowiedziałem Wachowskiernu, że może sobie z moim krewnym porozmawiać na równej stopie.

Wachowski tylko kandydatem na tajnego współpracownika? Skądinąd wiemy, że był oficerem Służby Bezpieczeństwa po szkół­ce pod Otwockiem w 75-tym roku, którą ukończył razem z panem Fąfarą.
A skąd panowie to wiecie?

Powiedział nam Jarosław Kaczyński i wcale nie kazał wyłączać magnetofonu. Na początku 1991 roku, jako szef Kancelarii Prezy­denta polecił sprawdzić UOP-owi, kim jest Wachowski. Po dwóch dniach Kaczyńskiego odwiedził Wachowski i powiedział, żeby ten dał sobie spokój z tym sprawdzaniem. Szefem biura śledczego UOP-u był wtedy pan Fąfara. Czy dlatego nie umieścił pan Wachowskiego na listach, że był oficerem, a nie współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa?
Dlatego, że nie miałem tej informacji.

Jak to Pan jej nie miał?
Mówimy o wiedzy w pewnym określonym momencie.

To skąd ta wiedza teraz? Grubo po 4 czerwca?
To jest osobna sprawa.

Ale jak Pan sądzi, skąd ta wiedza dopiero teraz?
To osobna sprawa.

Czy w zasobach archiwalnych znajdowały się jakiekolwiek dane na temat Wachowskiego?
Tak.

Jakie to były dane?
Ja tego nie mogę mówić.

Już po drugiej pańskiej rozmowie z prezydentem, 2 czerwca przylatuje marszałek Chrzanowski.
Witałem go na lotnisku. Wcześniej wysłałem telegram do Melbourn informując, że jest uchwała i że musze natychmiast z nim porozmawiać.

Proszę opisać tę scenę powitania, którą znamy tylko wywiadu Marszałka w „Gazecie Wyborczej".
Nie mam ochoty opisywać tej sceny. Byłem niewątpliwie bardzo. bardzo zdenerwowany. To, co musiałem powiedzieć Panu Marszał­kowi, było dla mnie jedną z największych moich tragedii i bardzo to przeżywałem. To była długa, kilkugodzinna rozmowa u niego w domu. Wszystko tam zostało przeze mnie powiedziane i wychodziłem w prze­konaniu, że jest absolutna jasność co do konieczności postępowania takiego, jakie nastąpiło.

Ale czytał Pan potem w tym wywiadzie, jak podszedł pan na lotnisku do Chrzanowskiego z kamienną twarzą i powiedział: „Jesteś na liście, ale inni też tam są." To takie niby pocieszenie.
Tak, czytałem to z przykrością. Ta relacja nie jest zgodna z prawdą.

Cała Polska czekała na ujawnienie przez Pana rzeczywistych agentów, których na lewicy było chyba wielokrotnie więcej niż na prawicy.
To bezsporne.

Umieszcza Pan na listach takich ludzi jak Moczulski czy Chrzanowski, a wykreśla w ostatniej chwili - nazwijmy go tu roboczo - pana G.
Na tych listach są te osoby, których nazwiska w sposób absolutnie jednoznaczny figurują w archiwach jako tajni współpracownicy, a nie te, w stosunku do których wprawdzie takich dowodów nie ma, ale ja z innych prac, analiz, przesłuchań i źródeł nie stanowiących dowodu procesowego jestem przekonany, że tymi współpracownikami byli,. To jest osobna sprawa, która będzie musiała być wyjaśniona. Mogłem jednak przekazać informacje na temat tylko tych osób, które w kar­totekach występują jako TW.

Ale czy nie minął się Pan tutaj ewidentnie z pewną prawdą historyczną, z czego zresztą mogła wynikać frustracja Moczulskiego czy Chrzanowskiego?
Nie rozumiem.

Każdy z nich przesiedział za autentyczną walkę z komunizmem 6 lat w więzieniach PRL, podczas gdy pan G. (Geremek? Ts) w imieniu tego PRL-u szefował placówce zagranicznej na Zachodzie, skąd, z racji choćby pragmatyki tamtych lat, musiał składać regularne donosy na środowisko, w którym się obracał. Pan za kilka czy kilkanaście spotkań z bezpieką Chrzanowskiego czy Moczulskiego w latach 70-tych, kiedy wydawało się, że komunizm będzie trwał wiecznie, spotkań, po których bezpieka uznaje ich za całkowicie nieprzydat­nych dla inwigilacji opozycji wydaje na nich wyrok, a rozgrzesza pana G., którego policja polityczna uwodziła jeszcze przez całą drugą połowę lat osiemdziesiątych!
Nie rozgrzeszam, tylko wykreślam, ponieważ pracownicy Wy­działu Studiów umieścili go na liście w sposób nie w pełni uprawniony stanem zasobów archiwalnych.

Tylko dlatego, że pan G. w latach 89-91 miał wystarczająco dużo czasu i wpływy, żeby zniszczyć wszystkie dowody swojej współpracy, a Chrzanowski i Moczulski nie mieli. Dlaczego nie wytłumaczył Pan tego społeczeństwu?
Taka informacja została przekazana wszystkim posłom. Panowie ciągle zapominacie, że moją rolą nie było oskarżanie, a jedynie przekazanie danych, które bezspornie znajdują się w archiwach. Nie mogłem przekazać tych danych, których tam nie ma, bez względu na moje, nawet bardzo uzasadnione, podejrzenia. Nie mogłem też zataić danych które są, bez względu na mój osobisty stosunek do danej osoby. To przecież był dopiero początek lustracji i gdyby jej nie zahamowano prawda o takich ludziach, jak pan G. też by została ujawniona. a rozmiary winy ustalone. To tragiczne, że ludzie często mniej winni, chronią teraz ze strachu ujawnienie prawdy o bardziej winnych. Tyle. że to się na dalszą metę nie uda.

Co nie zmienia wrażenia, ze zaświadczył Pan jakąś historyczną niesprawiedliwość, czyniąc wielką przysługę lewicy z panem G. na czele i rozbijając dwa antykomunistyczne ugrupowania poprzez bezlitosne potraktowanie ich liderów.
Tak panowie mówicie z perspektywy doraźnej chwili, dzisiejszego dnia, gdy się panom wydaje w sposób absolutnie nieuprawniony, że sprawa lustracji jest zakończona na tym poziomie informacyjnym, na którym zakończyłem ją fizycznie dnia 4 czerwca. Panowie mówicie jakbyście wiedzieli, że w ciągu najbliższego czasu już nigdy więcej nic w tej sprawie nie zostanie zrobione. A jest dokładnie odwrotnie: to jest początek śledztwa w sprawach niektórych osób z lewicy, co do których są daleko idące podejrzenia, ale co do których nie ma pełnych dowodów. Śledztwa te niewątpliwie zostaną przeprowadzone i prawda na pewno wyjdzie na wierzch.

Czy minął się Pan spojrzeniem z panem G (Geremek?, ts). po 4 czerwca?
Kilkakrotnie kłanialiśmy się sobie.

Czy spotkał Pan w tych oczach wdzięczność?
Nie. Zresztą nie widzę powodu.

A co?
Może ulgę. Widzicie panowie, gdy zapadła uchwała 28 maja, ogarnęła mnie wizja pewnej sceny. Że pan, jak go nazywacie G., będzie bronił Chrzanowskiego przeciwko Macierewiczowi. Tak sobie zdefinio­wałem sytuację, która mnie czeka. Stąd te próby ucieczki, o których już rozmawialiśmy.

W sensie faktograficznym taka scena nie miała miejsca.
Ale w sensie politycznym - tak. Pana G. wyręczył pan Lityński. Co ciekawe, uwaga panów, części posłów i części opinii publicznej koncent­ruje się właśnie na panu G. Może dlatego, że wykreśliłem go w ostatnich 56-ciu godzinach przed wykonaniem uchwały. Ale trzeba wiedzieć, że wykreślałem nieporównanie więcej osób, które pospiesznie wpisano na listy. Kazałem je sprawdzać wielokrotnie.

W ilu nośnikach musiało się powtórzyć nazwisko, by zostało umieszczone na pańskich Ustach?
W jednym, byle tylko był on dokumentem nie zapisem kom­puterowym.

Dlaczego dyskwalifikował Pan dane komputerowe?
Ponieważ można w komputerze dokonywać zmian i wymazań, natomiast dokumenty papierowe można w ogóle zniszczyć, można jakąś kartę wyrzucić i spalić albo schować, natomiast nie spotkałem się z wypadkiem fałszowania. Teoretycznie księga rejestracyjna czy inwentarzowa mogą być fałszowane, ale trzeba wiedzieć, iż zapisy w nich dokonywane są w sposób chronologiczny. Rok 1945, 46, 47, 48, 49 ... 90. Więc trzeba by założyć w roku 45-tyrn. że zostawiamy gdzieś miejsce po to, żeby kogoś tam później wpisać.

Świeżym atramentem na pożółkłym papierze, co natychmiast wykryją specjaliści od badania wieku dokumentów. Ile osób nie znalazło się na pańskich listach dzięki temu, że ich dane zostały zniszczone?
Myślę, że jest to kwestia kilku, może najwyżej kilkunastu nazwisk.

Na pańskiej liście znalazły się tylko te osoby, przy których Służba Bezpieczeństwa postawiła sygnaturę tajnego współpraco­wnika. One same zaś nie bardzo musiały o tym wiedzieć.
Nie natrafiłem na przypadek, by ktoś był wpisany do archiwum MSW jako tajny współpracownik bez swojej wiedzy.

Czyli bez swojego podpisu.
To nie zawsze musiał być podpis. Wystarczyła zgoda.

A dlaczego funkcjonariusz nie mógłby napisać w protokole: „zgadza się", a w nawiasie - „kiwa głową"? Skąd pan wie, że ktoś się zgadzał, skoro się nie podpisał?
Cała procedura polegała m.in. na tym, że zwierzchnik takiego esbeka czy ubeka miał prawo w każdym momencie wezwać tego tajnego współpracownika bez wiedzy esbeka, który go prowadził, i sprawdzić to. Jeżeli pan jest zwierzchnikiem, ja oficerem prowadzącym, a drugi z panów tajnym współpracownikiem, to w każdej chwili pan może wezwać pana i sprawdzić to bez mojej wiedzy. Oczywiście ktoś mógł zaryzykować i podać fikcyjnie: „panie naczelniku, zwerbowałem Iksińs­kiego". Mógł. Ale to straszne ryzyko, zwłaszcza w wypadku wybitnych nazwisk, prawda? Bo nazajutrz pan naczelnik mówi: „Kowalski, co wy tu..., ja idę do profesora Iksińskiego, a on mówi mi: idź pan sobie, ja nie mam z tym nic wspólnego!"

Mieliśmy wrażenie, że wiele osób godziło się na współpracę tylko pod warunkiem, że będą kontaktować się z jednym oficerem prowadzącym i nikim innym.
Oni mogli takie wstępne warunki stawiać, ale w tej grze ostateczne reguły narzucała SB. Bezpieka wstępnie na wszystko się zgadzała, ale potem swoje egzekwowała.

Fundamentalne pytanie: na co Pan liczył umieszczając na li­ście Chrzanowskiego, Moczulskiego i Wałęsę, trzy wielkie siły, które w odbiorze społecznym były za lustracją: Prezydenta, KPN i ZChN?
Na to, według mojego głębokiego przekonania, że ci ludzie o istotnych dla Polski dokonaniach staną przed społeczeństwem, zrobią bilans swojego życia politycznego, powiedzą całą prawdę i wyjdą z tego cało.

Lewy Czerwcowy 1993- fragment wywiadu z Adamem Glapińskim


Liberałowie się zaprzyjaźniają
Poważną krytykę Balcerowicza podjęli w Gdańsku, w otocze­niu szykującego się do prezydentury Wałęsy, liberałowie...
Zarzucali mu, że nie dokonuje przemian własnościowych i że wskutek trzymania sztywnego kursu następuje wypływ pieniędzy z kra­ju. Więcej, przesłaniem KLD w 1990 roku była przebudowa systemu bankowego i finansowego, a więc jasno mówiąc ukrócenie władzy byłych komunistów z ministerstwa finansów. Po to Bielecki miał być premierem - i nic! Nie nastąpiła żadna zmiana.
Liberałowie krytykowali układ, dopóki się w nim nie znaleźli?
Tak. Przez pierwsze trzy miesiące oczekiwano jeszcze na starcie dwóch panów „B" i odejście Balcerowicza, chociażby z funkcji wice­premiera. Bielecki jednak go nie usuwał, nie zażądał nawet od niego przeprowadzenia istotnych zmian w jego ministerstwie. Gdy odstąpił od zmiany Balcerowicza (bez czego nie dało się niestety myśleć o zmianie polityki gospodarczej) stało się jasne, że cała linia pozostanie nienaru­szona.
Czy usunięciu Balcerowicza sprzeciwił się Wałęsa?
Tego nie wiem. Ale na pewno Bielecki mógł nakazać Balcerowiczowi natychmiastową czystkę w ministerstwie i ten musiałby ją zrobić. To była też kwestia charakteru. Rząd Olszewskiego nie powstał wcześniej Właśnie dlatego, że Prezydent chciał w nim Balcerowicza jako wice premiera, a dla Olszewskiego było nie do przyjęcia, by z góry dyktowano mu co ma robić, względnie czego ma nie robić, w gospodarce.
Dlaczego w takim razie Bielecki nie wyrzucił Balcerowicza?
Bał się. Trzeba wiedzieć, że w rządzie Bieleckiego były de facto trzy rządy: Prezydenta (sprawy zagraniczne, MSW, telewizja), Bielec­kiego, i ten najważniejszy - Balcerowicza: gigantyczny sztab ludzi, każde ministerstwo zdublowane przez hojnie opłacany olbrzymi zespół doradców i ekspertów Balcerowicza. Prawie żadne ważne decyzje nie zapadały podczas obrad Rady Ministrów, tylko pode­jmowane były przez ludzi Leszka w kuluarach. Bielecki bał się, że gdy usunie Balcerowicza - zachwieje całą pracą rządu. Dlatego obok tego co było, zbudował swój „rządzik" - Lewandowski miał prywatyzo­wać, Zawiślak dostał przemysł, sam Bielecki rozbudowywał kontakty międzynarodowe. Drugi powód był ważniejszy. Bielecki bał się zadrzeć z całą klasą młodych komunistów generacji '84, kontrolują­cych gospodarkę i finanse.
Byli już tak mocni po szesnastu miesiącach rządu Mazowiec­kiego?
Byli. Ale premier w obecnym układzie władzy w Polsce praktycznie może wszystko i Bielecki mógł podjąć z nimi skuteczną walkę. Poszedł jednak na ugodę i współpracę, oparł się na tym układzie, zamiast go rozbić. Na początku 1991 roku KLD opuścił PC. Kolejna grupa niezadowolonych z tempa i zakresu przemian została wchłonięta przez postokrągłostołowy układ.
To znaczy?
Np. to, że Bielecki poumieszczał w radach nadzorczych jedno­osobowych spółek Skarbu Państwa ludzi z Kongresu i swojego środowi­ska.
Te spółki to dziwadło. Niby krok w kierunku prywatyzacji molochów, a w istocie renacjonalizacja. 1/3 składu rad wyznacza rząd, 1/3 banki, których rady i zarządy też wyznacza rząd?
Za to pokusa olbrzymia. W takich spółkach urzędnik ministerstwa jest jednoosobowym, walnym zgromadzeniem akcjonariuszy i pełnią władzy ekonomicznej. Nie musi się nikomu z niczego tłumaczyć, ma przy tym dostęp do finansów przedsiębiorstwa. Czterysta kilkadziesiąt osób usytuowano w tysiącu stu radach nadzorczych skomercjalizowanych firm. Jako, formalnie, członek rządu Bieleckiego - dowiadywałem się o tym z „Rzeczpospolitej". Decyzja zapadała gdzieś między Bieleckim a Lewandowskim, pewnie w jakimś uzgodnieniu z Balcerowiczem. KLD z kilkunastoosobowej grupy osób siedzących w ostatnim rzędzie podczas jakiś konwektykli i seminariów zachodnich, bez środków finansowych, bez wejść w środowiska prywatnego biznesu, w ciągu roku stał się grupą mocno podbudowaną gospodarczo w strukturach władzy.
Czy ekspansja liberałów stała w sprzeczności z interesami gospodarczymi kraju?
Tak. Ich wtopienie się w istniejący układ oznaczało rezygnację z dokonania antynomenklaturowej rewolucji w polskich finansach i bankowości, z odsunięcia od władzy ludzi ze służb specjalnych PRL. Wzmocniło postkomunistyczny układ władzy gospodarczej politycznie i propagandowo, uczyniło go bardziej ,.europejskim" i przydało mu pseudokapitalisiycznego blichtru. Umożliwiło skuteczniejsze tumanienie młodego pokolenia, czego nie było w stanie osiągnąć samo „magdalenkowe” środowisko UD.
Czy liberałowie byli od początku cynikami, czy tak błyskawicz­nie następuje polityczna demoralizacja? Na początku 1991 roku kontraktowy sejm przedłużał sobie żywot przy nieukrywanym już mruganiu liberałów.
Nie wiem. Trzeba by ich znać od dzieciństwa, czy z podwórka szkolnego. Ja od tej strony znam tylko warszawskie, lewicowe środowis­ko UD, i tu nigdy nie miałem złudzeń.
Znamy liberałów jeszcze z Gdańska. To byli równi faceci z pomysłami.
Sam zapisałem się do Kongresu (legitymacja nr 16), bo odpowiadał mi radykalizm ich ekonomicznych propozycji, jak sądziłem głęboko zakorzeniony w ich sposobie myślenia. Oniemiały patrzyłem potem, że gdy mogli - nie podjęli, choćby najmniejszej, próby jego zrealizowania.
Nie było tak, że zaczęli i się cofnęli?
Nie! Wystarczyło, że zetknęli się z potęgą systemu. Bielecki jako premier natychmiast dostał od Milczanowskiego wykaz agentów w ban­kach i administracji finansowej (szerszy niż listy Macierewicza). Zorien­tował się, jaka to potworna skamielina i jakie powiązania. Wtedy musiała zapaść decyzja: panowie, albo podejmujemy walkę, która może zakończyć się przegraną (bo łatwą reakcją tego aparatu mogło być chwilowe zamieszanie na rynku finansowym i kompromitacja nowego rządu, tym bardziej, że za Bieleckim, który nie wyrastał z układu parlamentarnego, tylko z nadania Prezydenta, nie stała żadna struktura polityczna czy popularność) albo z tym układem się zaprzyjaźniamy. I nagle liberałowie zaczęli pojawiać się w otoczeniu ludzi z zarządów banków, MF, nomenklatury. Całkowicie wtopili się, mam nadzieję że chociaż bez specjalnej przyjemności, w środowisko generacji '84.
Pamiętamy jak Zarębski, rzecznik prasowy rządu, poczytywał sobie za sukces nawiązanie świetnych kontaktów z postkomunis­tyczną i unijną, czyli niemal całą, prasą, radiem i telewizją-zamiast walczyć z ich monopolem w mediach.
Nie mylił się. Taki Tomasz Lis czy dziennikarki z Głosu Ameryki lub Wolnej Europy, to jakby członkowie Kongresu robiący wszystko, by pokazać ich, i to niezależnie od okoliczności, od dobrej strony. Istni pretorianie KLD.
22 lipca '91 Bielecki przyjechał do Ursusa, gdzie podobno został zbesztany przez robotników; wściekły powiedział do kame­ry, że jeśli tak jak w Ursusie ma być dalej prowadzona reforma,to nigdy nie podniesiemy się z upadku. Trzasnął drzwiami samochodu i odjechał. O co tu chodziło?
To był starannie wyreżyserowany teatr, specjalność liberałów, niezwykle skuteczna przy prawdziwej czy raczej udawanej dziecinnej naiwności młodych dziennikarzy. Teatr kamuflujący rezygnację z usu­nięcia wszechwładzy nomenklatury.
Ten teatr był na tyle wyrazisty, że po tej migawce w „Wiado­mościach", działacz KLD z Polkowic specjalnie przyjechał do Bieleckiego z żądaniem radykalnych zmian w Kombinacie Miedzi kontrolowanym w 100% przez postkomunistów. Został wyśmiany. Jedyną zmianą było dokooptowanie we wrześniu '91 do rady nadzorczej liberałów, m.in. Kiliana i Machalskiego.
To był kiczowaty spektakl uzasadniający rozbudowywanie sojuszu z pezetpeerowskimi trzydziestolatkami stanu wojennego, generacją '84. Członkiem rządu po zdymisjonowanym wkrótce Zawiślaku, została Henryka Bochniarz (dziś Lewiatan, ts), jedna z najbardziej symbolicznych postaci tego środowiska. Ktoś spoza „Solidarności", osoba zaciekle wręcz „Solidar­ności" wroga.

Afery

Sztab

Układy

Kampania przeciw obłudzie

poniedziałek, 1 października 2007

Ciekawe linki - afera gruntowa i pokrewne

PO i SLD zrobiły prezent mafii www
ABW i prokuratura rozpracowuje gigantyczną korupcję w polskiej służbie zdrowia www
Olejniczak wicepremierem, Borowski marszałkiem? www
CCCP doradzają Lepperowi www
Misja specjalna - Krauze, Samoobrona i ludzie służb specjalnych www
Misja specjalna - "Król pstragów" i Samoobrona; Szara eminencja www
Kaczmarek , komitet miejski PZPR, mafia elbląska i konta szwajcarskie www
Fanchini i Ziobro www
Papała, Mazur, siatka Fanchiniego www
Fancini sylwetka www
Kornatowski i ciemne sprawy PRL-u www
Koalicja PO LiD www
Nowy kodeks karny www
Kaczmarek, Siewert i SB www
Kaczmarek i materiały na Wałęsę www
Lech Kaczyński i Kaczmarek www
Piskorski neopoganin i nazista? www
Dowody osobiste – kampania Kaczmarka www
Rymkiewicz www
Koalicja Po LiD www
„Siwy” a afera gruntowa www
Wybranowski o zatrzymaniach mp3 www
Kaczmarek, Miller i Rywin www
Krauze, kontrakty, przekupstwa www
Krauze www
Giertych i jego ciekawy wywiad www
Krauze pływa www
Stella Maris www
Kaczmarek i zatrzymanie Modrzejewskiego www
Fedyszak-Radziejowska www
O Kaczmarku i Latkowskim – kryminaliście, drugie dno zatrzymania !!!!!! www
Latkowski, krótkie cv + linki, wątek wschodni? www
Siemienas, Lepper, Wałęsa www
Adwokat Blidów oskarża Kaczmarka www
Gierych limuzyna i Kaczmarek.... www
Wątek wschodni www
Darowizna PZU www
Jachowicz o mafii www
Wierzejski i Krauze? www
Zabrzeski, Krauze, piękna Jolanta, Auchan, i Miasteczko Wilanów www
Kwaśniewski volksdeutsch? www
Sąd, Kaczmarek i sędzia Tuleya www
Drugi telefon Kaczmarka www
Kaczmarek, Miller i Jędrykiewicz www
Kulisy fortun Krauzego i innych www
Kwaśniewski zwalnia swoich cyngli www
Polsat i mafia? www
Giertych, Wierzejski i WBR www
Balcerowicz, stenogram przesłuchania www